Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

zwiódł. Ale jak ona zobaczy, że jaśnie pani taka biedna, taka chora... No, ona nie będzie miała serca nie dać państwu jakiego utrzymania.
Pani złożyła ręce na kolana i kiwała smutnie głową.
— Nie o mnie tu już chodzi, ale o dzieci, które w tej strasznej nędzy zdziczeją i zginą!... Mnie mało się należy... Zdrowie moje podkopane zupełnie...
— Niech jaśnie pani nie desperuje — mówił Szmul. — Prawda, że jaśnie pani mizerna, ale i panienka jest mizerna, choć dotąd była zdrowa. Tu takie złe powietrze. Gdyby jaśnie pani została tu rok... dwa... Bóg wie, coby z tego wypadło, ale w mieście, gdzie tylu doktorów, aptek... Aj! tam będzie pani zdrowa.
Zresztą — to są rzeczy dalekie, a teraz trzeba jechać do miasta, doczekać się jaśnie prezesowej, złapać ją i wszystko powiedzieć, jak jest. Ona jaśnie pani da choć z parę tysięcy na rok i dzieci weźmie na edukacją... Ja dziś wrócę do domu, ale jutro będę tu rano i pojedziemy. Tu się nic dobrego nie wysiedzi, ani dla siebie, ani dla dzieci.
Pani była przekonana o potrzebie wyjazdu, choć niezdecydowana. Była chora i lękała się całodziennej podróży. Suknie jej były tak zniszczone, że wstydziła się pokazać w nich znajomym. Nadewszystko jednak trapiła ją myśl rozłączenia się z dziećmi, jeszcze w takich warunkach!...
Lecz znowu dobro dzieci wymagało tej podróży. Gdyby je wziąć ze sobą mogła... Ale gdzież je umieści? Tu — mają choć dach nad głową i nie pomrą z głodu.
Zresztą, wróci do nich za kilka dni, a może, co będzie jeszcze lepiej, zobaczy się z niemi w mieście, już spokojna o ich byt teraźniejszy i los przyszły. Ach! byle wyjść z tej nędzy.
Trzeba jechać!...
Obie z Anielką prawie całą noc nie spały. Matka mówiła jej o bogactwie babki, o szkole dla panienek, na którą pew-