Wreszcie Zając wyniósł stołek przed dom, aby pani łatwiej było wsiąść.
Józio zaczął płakać.
— Joseph! ne pleure pas... Któż znowu widział?... Mama niedługo wróci! — upominała go pani, blada jak wosk gromnicy.
— Moja Zającowa! — dodała — zostawiam wam trzy ruble... Czuwajcie nad dziećmi... Wynagrodzę was, bardzo wynagrodzę, gdy Bóg odmieni nasz los...
— Mamo! my mamę odprowadzimy do lasu... — szepnęła Anielka.
— Très-bien, mes enfants! odprowadźcie mnie. Mogę przejść się z wami... Tak długo będę siedziała... Jedź, Szmulu, naprzód...
Szmul zaciął konie i ruszył zwolna. O kilkanaście kroków dalej szła matka, trzymając Józia za rękę, a przy niej Anielka. Za nimi wlekli się oboje karbowi.
I matka i Anielka odsuwały ostatnią chwilę. Ciężko im było żegnać się.
— Prezesowa pewnie już jest w domu — mówiła matka. — Jutro zobaczę się z nią, a pojutrze przyjedzie po was ciocia Andzia. Józio niech będzie grzeczny, to mu kupię kozaka, takiego, jak miał.
Zagadywała tak siebie i dzieci, nie chcąc myśleć o rozstaniu. Patrzyła na drogę. Do lasu było jeszcze daleko. Może ta droga nigdy się nie skończy?... Szli wolno, drobnemi krokami, ociągając się.
— Tu nawet jest ładnie — mówiła matka. — W lesie będziecie mogli zbierać sobie jagody, w domu bawcie się z kurkami i królikami. Poprosicie kiedy Zająca, ażeby was podwiózł za las, tam zobaczycie wieś, będziecie w kościele...
— Ale mama do nas zaraz napisze? — spytała Anielka.
— Naturalnie! Szmul jutro wróci, wszystko wam opowie... Kupię ci papieru, atramentu i piór i przyszlę, ażebyś i ty
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.