Będziem znowu wszyscy razem,
Tatko już nas nie porzuci.
Będziem mieli dom z ogródkiem ...
Nie płacz, Józiu! mama wróci.
Cicho. Posłuchajmy lepiej,
Czy gdzie Karuś nie zawyje...
Ach! mój Józiu, ty nic nie wiesz,
Że on, biedak, już nie żyje...
Siądź. Będziem pisać wierszyki,
Prędzej nam złe dnie przeminą.
Czekaj, niech wprzód łzy obetrę,
Które mi wciąż z oczu płyną.
Gdy mocno osłabiona, nie mogła już wychodzić na dalsze spacery, siadała przed wrotami i całe godziny patrzyła na drogę, biegnącą od lasu. Widziała wówczas żółte bocianki, wychylające głowy z gniazd, jakby dla zwabienia rodziców, którzy polowali na bagnach. Słyszała narzekania karbowej za dziećmi, a niekiedy, siedząc tak w milczeniu, bez ruchu, owiewana surowym chłodem, doczekała nocy, i wraz z nią błędnych ogni, które pląsały nad bagnem.
Te wrażenia i osobiste uczucia jej odbiły się w następnych strofach:
Wieje wiatr, że aż wzdychają ściany
I tulą się drżące gwiazdy przy gwiazdach,
Szumi las, płaczą młode bociany,
Że im chłodno jest bez matek — choć w gniazdach.
Łzy ich wiatr zaniósł prędko nad wodę,
Między kępy, tam, gdzie trzcina zaschnięta,
Szepnął matkom, że już tęsknią ich młode ...
Wnet wróciły... O szczęśliwe pisklęta!...
Stojąc sobie koło chaty, u proga,
Płacze matka, wzdycha ojciec stroskany:
„Oj! nie wrócą nasze dzieci od Boga,
Jak wróciły do swych piskląt bociany.“