Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

Potem dodał:
— Czy może pani przybywa od naszej dziedziczki?... Jak tam z nią jest, bo panienka okrutnie tęskni i widzi mi się, że z tego nawet chora.
— Biedne dziecko! — szepnęła przyjezdna, ocierając oczy. Ale na pytania karbowego żadnej nie dała odpowiedzi.
Wózek ruszył z miejsca, a karbowy szedł obok. Przyjezdna parę razy zwróciła się do niego, jakby chcąc mu coś zakomunikować, czy też o coś spytać. Ale zawsze wporę umilkła.
Usłyszawszy turkot i krzyk karbowej, która myślała, że pani wraca, Anielka zwlekła się z tapczana i wyszła do sieni.
— Ciocia Andzia!... — zawołała dziewczynka, spojrzawszy na przybyłą.
Długo całowały się w milczeniu.
— Ciocia po nas, od mamy?...
Ciocia zawahała się.
— Nie, moje dziecko, jeszcze nie po was. Dostałam w tej okolicy miejsce gospodyni u jednego zacnego kanonika i jadę je objąć. Ale jak tylko rozmówię się z nim, za parę dni wrócę do was i zabiorę. Ale co tobie?...
— Nic, ciociu... Muszę położyć się... — odparła Anielka. — Co się dzieje z mamą?... Myśmy żadnego listu nie mieli...
Ciotka, odprowadzając ją na tapczan, drżała. Ułożyła Anielkę i rozejrzała się po izbie.
— Boże! jaka tu nędza... — szepnęła. A potem mówiła głośno, prędko i wesoło, jak to było w jej zwyczaju:
— A cóż mama?... Bo widzisz, babcia nie przyjechała do nas, więc mama napisała do niej list...
Ciotka obtarła nos.
— Otóż widzisz, moje dziecko, co chciałam powiedzieć... babcia wasza, a ciotka twego ojca, kazała mamie natychmiast przyjechać do siebie do Warszawy...
— I mama pojechała?...