— Nie, Anielciu, to dobra woda!... — upewnił Józio.
— Dobra woda?... Tak... Ale ja nie chcę pić, tylko jeść... Zresztą nic nie chcę... Spać pójdę...
Karbowa ułożyła ją ostrożnie, otuliła, a potem wyprowadziła Józia na podwórko.
Chłopcu zbierało się na płacz.
— Anielcia jest chora — mówił. — Trzeba mamie dać znać. Dlaczego mama nie przyjeżdża?...
— Cicho, paniczu!... Anielcia ma gorączkę i wydają się jej różne rzeczy. Ale to minie, żeby tylko pani ciotka szczęśliwie wróciła i zabrała was stąd. Ty, paniczu, biegaj se po dworze i nie wchodź do izby; ja sama Anielci dojrzę...
Zostawszy na dziedzińcu, Józio wciąż myślał: co może być Anielce? i machinalnie zbliżył się do studni. Zbutwiała, zieloną pleśnią okryta cembrowina tak niewysoko wznosiła się nad ziemię, że chłopczyk mógł zajrzeć do wnętrza.
Zobaczył taflę wody, podobną do czarnego lustra, a w niem swój wizerunek jakby w ramy ujęty, na tle pogodnego nieba, które w głębi zdawało się być ciemniejsze niż na dworze. Ze starych desek cembrowiny krople niekiedy padały na wodę, wydając różnej wysokości tony ciche. Były one podobne do brzęku odległych dzwonków. Niekiedy ptak przelatywał nad studnią, a wówczas zdawało się Józiowi, że to tak głęboko coś lata.
— Czy to jest tamten świat? — myślał Józio i w dalszym ciągu wyobrażał sobie srebrne pałace ze złotemi dachami, drzewa, rodzące drogie kamienie, i ptaki, które przemawiały ludzkim językiem. Słyszał on niegdyś o tych rzeczach od piastunki, a może i od matki. Pamiętał nawet, że kraje te zwiedził pewnego razu chłopczyk w jego wieku i przyniósł z nich lampę czarodziejską.
Ułożył sobie projekt, że gdy urośnie, to puści się do podziemnej krainy. Dopieroż będzie miał o czem opowiadać!... Tymczasem spojrzał jeszcze raz na chatę, w której leżała
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.