POMOC NADCHODZI.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Karbowy szedł na południe do chaty, myśląc, że zboże w tym roku obrodzi w słomę, ale nie wyda ziarna, gdy wtem doleciał go z lasu szczególny łoskot. Coś tętniło, toczyło się i kołysało, to znowu milkło, a czasami parskało.
Chłop stanął, obrócił się w stronę lasu i przysłonił oczy ręką. Wdali zobaczył dwie pary łbów końskich i świecący kapelusz, umieszczony gdzieś bardzo wysoko, a nad nim, jeszcze wyżej, biały bat.
Poszperawszy we wspomnieniach, począł domyślać się, że musi to być karyta. Właściwie był to odkryty powóz szeroki, głęboki i bardzo wykwintny.
Na szczupłej i nierównej grobelce ekwipaż zwolnił biegu i począł się mocno chwiać. Karbowy przypatrzył mu się lepiej i otworzył usta. Na koźle siedział lokaj i furman, ubrani z pańska, w tabaczkowej liberji ze złocistemi guzami. Przed nimi biegło cztery piękne konie w lśniącej uprzęży, a na końcu, za końmi i służbą, widać było, pod parasolką, damę średnich lat, głęboko osadzoną w powozie.
W pewnej odległości za ekwipażem, toczyła się wygodna bryczka, w której siedział tylko furman.
Karbowy przetarł oczy, sądząc, że zaczyna mu się mieszać w głowie. Jak świat światem, nic podobnego nie widziano na tej grobelce.
— Czyby jaśnie pan z jaśnie panią przyjeżdżali po dzie-