kolej zaprowadzili, wszystkim się przewróciło w głowach z tą Warszawą. Suknie, panie, z Warszawy, cukry z Warszawy, medycy z Warszawy, a ty, biedaku miejscowy, idź w kąt!...
Skrzypnęły drzwi, i wyszedł przez nie młody szatyn, niewielkiego wzrostu. Czarno ubrana pani zerwała się z taboretu, układając bladą twarz do wdzięcznego uśmiechu.
— Jakże pan konsyljarz znalazł naszą chorą? — spytała. — Biedny aniołek!... Widziałam w życiu mojem tysiące chorych, ale żaden jeszcze nie zrobił na mnie tak bolesnego wrażenia...
Młody doktór przerwał potok wynurzeń.
— Właśnie naradzimy się z szanownym kolegą nad stanem chorej — rzekł i ukłonił się wdzięcznej damie, która uśmiechnęła się jeszcze piękniej i — ująwszy fałdy sukni w obie ręce, zrobiła pensjonarski dyg.
— Chciałam się jeszcze zapytać pana konsyljarza, co życzy sobie na śniadanie?... Może być polędwica, drób, wędliny, jaja... wino, porter...
— Cokolwiek, proszę pani! — odparł młody doktór i ukłonił się po raz drugi, ale tak stanowczo, że dama uznała już za niezbędne wyjść z pokoju.
— Pan dobrodziej przybywa z Warszawy? — spytał Dragonowicz, splótłszy palce rąk i patrząc przez ramię na szatyna. — Czy i tam panuje susza jak u nas?...
Wywzajemniając się, szatyn spojrzał zgóry na staruszka i niedbale rzucił się na drugi fotel.
— U nas, po suszy, trafiają się niekiedy deszcze — odparł. — A jakże szanowny kolega wczoraj znalazł chorą?
Owe: „jakże“ — stropiło Dragonowicza.
— Jak zwykle przy początkach zapalenia płuc — odparł niechętnie. — Gorączka, dreszcze, język obłożony, puls prędki... Innych objawów...
— A co kolega ordynował, jeżeli wolno spytać?...
Dragonowiczowi coraz mniej podobał się egzamin.
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/190
Ta strona została uwierzytelniona.