— Ordynowałem to, co zwykle w podobnych wypadkach — odburknął. — Na nieszczęście, opiekunka chorej nie pozwala stawiać ciętych baniek...
— I słusznie! — wtrącił szatyn półgłosem.
— Hę? — spytał Dragonowicz.
— Chora jest anemiczna; krew musimy bardzo szanować...
— Więc pan dobrodziej nawet przy zapaleniu płuc nie stawiasz baniek?... — zawołał Dragonowicz. — A to coś nowego słyszę!
I począł się śmiać, zacierając ręce.
— Tu niema zapalenia płuc...
— Jakto niema?... A co mówi lewe płuco...
— Lewe nic nie mówi. Prawe jest cokolwiek zajęte...
— Jakto prawe?... — krzyknął Dragonowicz. — Ja mówię, że lewe!...
— A mnie auskultacja mówi, że prawe...
— W jaki sposób pan uważasz prawe płuco? Czy to, które u chorego leży po prawej stronie, czy to, które lekarz znajduje naprzeciw swojej prawej ręki?
— Naturalnie, że u chorego prawe płuco leży po stronie prawej.
Dragonowicz tak się zaperzył, że na chwilę oniemiał. Opanował jednak wzruszenie i zaczął mówić ciszej, siląc się na ironją.
— Dobrze!... prawe!... dobrze... niech i tak będzie... A jakże wedle swojej nomenklatury nazwiesz pan chorobę?
— Malarja! — odparł szatyn krótko, już nie patrząc na Dragonowicza.
— Ma-la-rja?... — powtórzył po sylabie stary doktór, wstając z fotelu. — Wiem, jest to, panie, choroba warszawska, wynalazku wielkiego Baranowskiego, czy wielkiego Chałubińskiego, co to leczą chorych mlekiem i świeżem powietrzem... Znam tych panów! Posłałem im raz pacjenta z palpitacjami, a oni powiedzieli, że to katar żołądka, wynaleziony
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/191
Ta strona została uwierzytelniona.