Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.

Więc upraszam pana dobrodzieja, abyś mnie tytułem kolegi nie honorował...
Skończywszy, Dragonowicz zostawił osłupiałego doktora na środku pokoju, a sam wyszedł, aby ochłonąć.
Szatyn nie spał całą noc, ale natomiast dużo myślał o tem:
Czy postępowanie kolegi Dragonowicza zasługuje na upomnienie ustne, czy listowne, czy też na wniesienie skargi do najbliższego towarzystwa lekarskiego?
Czy raczej brutalne postępowanie kolegi Dragonowicza nie wymaga satysfakcji z bronią w ręku? A w takim razie:
Czy w okolicy znajdzie się dostateczna liczba sekundantów?
Na drugi dzień obaj przeciwnicy byli bladzi i jedli śniadanie bez apetytu. Każdy znajdował się pod wpływem bardzo energicznych i niezależnie powziętych postanowień, które streszczały się w tem, że żaden nie miał z drugim rozmawiać, jak najrzadziej na przeciwnika spoglądać — i — jak najśpieszniej koni zażądać.
Co też obaj uczynili. Ale ponieważ pani baronowa więcej ufała warszawiakowi niż Dragonowiczowi, wyjechał więc ten ostatni, otrzymawszy sute honorarjum.
W przedpokoju Dragonowicz znalazł kamerdynera, Krzysztofa, i zwyczajnego lokaja. Pan Krzysztof kazał ubrać lokajowi pana doktora do podróży, a pan doktór prosił pana Krzysztofa, aby tenże powiedział lekarzowi z Warszawy, że jest chłystkiem.
Krzysztof zdumiał się.
— Pozwoli sobie pan doktór zrobić uwagę — rzekł — że ja tamtego pana mam przyjemność znać, i że...
— Cóżto, byliście w jednej restauracji? — spytał Dragonowicz z najwyższą wściekłością.
Wyglądało to na obelgę, ale pan Krzysztof nie stracił zimnej krwi.
— Ja w restauracjach nie przesiadywałem — odparł z go-