W uchylonych drzwiach ukazał się stary proboszcz w białej komeżce. Anielkę nagły strach ogarnął.
— Czy to już ksiądz przyszedł? — zawołała. — O, jakże ja się boję!... Dlaczego tu tak ciemno?... Jak tu ciemno!...
— Oczy cię bolały, i dlatego doktór kazał przymknąć żaluzje — szeptała ciotka.
— Już mnie nie bolą — przerwała Anielka. — Otwórzcie choć jedno okno. Zdaje mi się, że już jestem na cmentarzu, w tej kaplicy, gdzie leżą dziadek i babcia.
— Otwórzcie okna! — odezwał się proboszcz, siadając przy chorej.
Skrzypnęły żaluzje, i jasny dzień wlał się do ponurego salonu. Ciotka wyszła, zakrywając oczy, ksiądz szeptał po łacinie, a za oknem wtórował mu szelest drzew i świergot ptaków.
— Módl się, moje dziecko... — rzekł proboszcz.
— Jak tam ładnie!... — odezwała się Anielka, wskazując na ogród. — Boże mój, Boże!... czy ja kiedy zobaczę dom nasz... mamę moją kochaną?...
Potem zaczęła bić się w piersi i spojrzała na księdza, czekając jego pytań.
— Byłaś, moje dziecko, u spowiedzi przed Wielkanocą?
— Tak.
— Dobrze, moje dziecko. Trzeba przynajmniej raz na rok spowiadać się. A na mszy świętej bywałaś każdej niedzieli?
— Nie.
— Więc zapewne modliłaś się w domu?
— Niezawsze — odparła Anielka, spuszczając oczy. — Czasami biegałam po ogrodzie i bawiłam się z Karuskiem.
— Można się bawić w święta, ale zawsze trzeba się choć trochę pomodlić. A paciorek odmawiałaś codzień rano i wieczór?...
Anielka zamyśliła się.
— Raz, wieczór, nie mówiłam pacierza.
— Z jakiegoż to powodu?
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 03.djvu/209
Ta strona została uwierzytelniona.