Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

ciach. Sympatyzowali ze sobą, — „pasowali do siebie,“ — mieli jednakowe fortuny, gusta i pozycje towarzyskie, — mogli się zatem połączyć, tembardziej, że w okolicy ani on, ani ona nie znaleźliby stosowniejszych dla siebie partyj.
Na tych podstawach opierając się, pan Witold nie zwracał uwagi na niejaką zmianę w stosunkach Jadwigi do niego. Nie strzelała razem z nim do celu, nie jeździła konno, nie pływała czółnem po stawie — jak to bywało dawniej. Usuwała zwolna rękę, gdy chciał ją pocałować, unikała szeptów i rozmów samotnych, co starsza siostra starała się jak najczęściej ułatwiać; niekiedy też bez względu na jego wesołość i gadatliwość, wpadała w zamyślenie.
Widząc to, szwagier, pan Jan, — odezwał się pewnego razu do żony:
— Czy ty uważasz, jak Jadwinia zesmutniała?
— Skądże znowu! Spoważniała tylko; ma już przecie rok dziewiętnasty.
— A ja myślę... — ciągnął Jan.
— Cóż tam znowu?
— A może się ona i zakochała w kim w Warszawie?...
— Zdaje ci się...
— Niema w tem nieprawdopodobieństwa.
— Ależ zdaje ci się...
— Może i masz słuszność. Wy się lepiej na tem znacie... — rzekł pan Jan.
Pani Ewa jednak dalej przekonywała męża:
— Co też za szczególne podejrzenia! Czy może być lepszy od Witolda mąż dla Jadzi? Chłopak przystojny, gładki, trochę wprawdzie lekkomyślny... no!... ale z tego się poprawi. Zato ma wieś o miedzę... Nie, to byłaby niedorzeczność.
W owej epoce między publicznością wielkomiejską pojawiła się moda czytywania książek poważniejszych. Na czele ruchu tego szły naturalnie niektóre damy postępowe, szeroko rozprawiając o filozofji Comte’a, o Darwinie i Millu. — Ja-