dwiga zaś nie była między niemi ostatnią. Ponieważ jednak nie każdą książkę rozumiała, ograniczyła się więc na dziełkach popularnych; jeżeli zaś trafił się w nich jakiś trudniejszy ustęp, pytała o objaśnienie znajomych panów.
Naturalnem jest, że na wsi obowiązki takiego komentatora spadały na pana Witolda, do którego też odwołała się pewnego razu Jadzia.
Chodziło o jakąś kwestją z zakresu fizyki, na którą pan Witold zrobił wielkie oczy.
— Skąd pani to na myśl przyszło?... — zapytał.
— To nie moja myśl! Znalazłam ją we francuskiej Bibljotece Filozofji Współczesnej.
— Cóż to za dzieło?
— Pan go nie zna?
— Ja? Czy ja mam czas bawić się podobnemi rzeczami! — zawołał, śmiejąc się, Witold.
Ton jego w przykry sposób dotknął Jadzię. Po chwili milczenia, rzekła:
— Pan więc niewiele czyta?
— Ach! pani moja, choćbym chciał — nie mam czasu. W polu robota, interesów pełno, do sąsiadów także wyjechać trzeba, ażeby człowiek nie zaśniedział... Szczerze powiadam, że mi się nie chce nawet dokończyć bardzo zajmującej powieści, którą zacząłem w zimie...
— Pan chyba tego nie mówi na serjo? — spytała ze zdziwieniem, patrząc mu w oczy.
— Pojmuję panią i zaraz się wytłomaczę. W szkołach, od klasy pierwszej do siódmej, każdy z nas czytuje mnóstwo romansów. Później, usłyszawszy coś o książkach poważnych, zajmuje się tylko niemi, pogardzając romansem i pozując na uczoność. Później dopiero, gdy go znudzą nauki i nieustanne morały, wraca znowu do powieści, żądając od literatury tego tylko, co ona dać może, to jest rozrywki.
Pani się to jednak nie podoba, jak widzę?
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.