— Nie powiem ani tak, ani nie — odparła oschle Jadzia. — Ażeby się coś nie podobało, musi być pierwej zrozumiane; a ja pańskiego poglądu nie rozumiem.
Pan Witold dostrzegł niezadowolenie narzeczonej i chciał się poprawić.
— Pani! — zawołał z miną napół poważną, napół komiczną, całując Jadzię w rękę. — Dziś jeszcze piszę do Warszawy, ażeby mi przysłano całą pakę uczonych książek, począwszy od teologji, a skończywszy na weterynarji!...
Mimo to dalsza rozmowa szła im niesporo; Witold niedługo odjechał, ani przypuszczając, że termometr uczuć Jadzi spadł o kilka stopni.
Nadomiar nieszczęścia, serce i imaginacja dziewicy coraz częściej zajmowały się obrazem oddalonego. Niejednokrotnie odczytywała jego oryginalny list, i nieraz, w czasie samotnych po ogrodzie spacerów marzyła, że w przeciągłym i melancholicznym szmerze drzew słyszy głos jego, pełen skarg i gorących zaklęć...
Był we dworze kilkunastoletni pastuszek, chłopiec wielkich zdolności do robót mechanicznych; pominąwszy już, że nikt lepiej od niego nie wykręcał fujarek i nie szył kapeluszy, chłopak ten umiał jeszcze strugać wózki, wiatraki, tartaki, a wszystko swoim jedynym kilkogroszowym cygankiem.
Czy to pod wpływem wrodzonej dobroci, czy wspomnień o dziejach Lachowicza, Jadwisia zainteresowała się chłopcem. Z pastuszka zrobiła go swoim służącym i uczyła czytać i pisać.
Pewnego dnia, około czwartej po południu, pan Witold, przyjechawszy z wizytą, zastał chłopca w pokoju Jadzi z książką w ręku.
— Co ty tu robisz? — spytał.
— A uczę się, proszę jaśnie pana, u panienki.
— U jakiej panienki?
— A u naszej, u panny Jadwigi.
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.