— No, proszę! — zawołał rozdrażniony nieco Witold. — Myślę, że się prędzej kraść nauczysz, aniżeli czytać.
Chłopiec przestraszony wyszedł, a jednocześnie ukazała się na progu pokoju Jadwisia.
— Podziwiam apostolstwo pani!... — rzekł narzeczony. — Ale niestety! te piękne usiłowania, zamiast przynieść jakąkolwiek korzyść, uczą zwykle tylko próżniactwa i rozzuchwalają służbę.
— Co to znaczy? — zapytała obrażona Jadwiga.
— Przepraszam, że się wtrącam do nieswoich rzeczy — mówił Witold — jako jednak doświadczeńszy, ośmielam się zrobić uwagę. Zostaw pani naukę tak zwanych dzieci ludu nauczycielom ludowym. Oni są za to płatni...
— Czy nie wolno mi bezpłatnie robić tego, co mi się podoba?
— Ależ wolno, po tysiąc razy wolno!... Z drugiej jednak strony i to pewna, że ten niby mechanik zczasem z pastuszka mógł zostać dobrym fornalem, a następnie karbowym; gdy zaś nauczy się nieco czytać, straci równowagę umysłową i może zostać łotrem...
— Skądże pan wie o tem?... Ja znowu twierdzę, że może zostać wielkim człowiekiem, drugim Stephensonem...
— Znowu pani egzaltuje! Stephensonowie nie na naszym gruncie wyrastają, nie gwałćmy więc naturalnego porządku rzeczy i pozwólmy zostać na dole temu, co się urodziło na dole...
Jadwiga zamilkła, narzeczony zaś zmienił treść rozmowy. Oboje wszakże doznali niemiłego wrażenia.
Nad wieczorem Witold odjechał, przysięgając sobie nie rozpoczynać odtąd drażliwych dyskusyj. Zresztą był spokojny, gdyż nie przypuszczał nawet, żeby gniew Jadzi nie rozpłynął się jak mgła, wobec jego komplimentów i ładnych wąsików.
Pani Janowa, dowiedziawszy się o sprzeczce, rzekła do Jadzi po odjeździe Witolda:
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.