— Moja Jadziu, nie wypada tak dąsać się prawie o nic. Przecież to twój narzeczony...
W odpowiedzi na tę uwagę, Jadwiga wybuchła spazmatycznym płaczem.
— Siostruniu!... koteczku!... uspokój się!... — błagała przestraszona pani Ewa. — Bój się Boga, w tem coś musi być, ty coś taisz przede mną... Tak się nie godzi!...
Jadzia powoli uspokoiła się, siostra zaś poczęła ją badać.
— Powiedz mi otwarcie: wszakże ty kochasz Witolda?...
Jadwiga milczała.
— Nie odpowiadasz mi?... Cóżby to być mogło? — mówiła dalej zaniepokojona siostra. — Wprawdzie najszczerzej pragnę, ażebyście się pobrali, mimo to jednak... Ależ powiedz mi, droga, co ci jest?
Jadwiga mocno zarumieniła się, co nie uszło uwagi siostry.
— Biedny Witold!... żal mi go!... — szepnęła pani Ewa. — Jadziu — dodała głośno, obejmując siostrzyczkę — Jadziu... czy ty kochasz innego?
Jadwiga tym razem zbladła.
— Kto on jest?... — ciągnęła dalej badanie siostra.
— Artysta... — wyjąknęła Jadwiga, tuląc twarz w objęciach pani Ewy.
Trudno było wiedzieć, jakie ta odpowiedź sprawiła wrażenie na pytającej.
— Dobry, szlachetny? — odezwała się po chwili.
— Czy możesz o to pytać?... Wyjątkowo szlachetny, lecz i wyjątkowo nieszczęśliwy...
— Nie rozumiem cię...
— Zrozumiesz, ale... Daj mi pierwej słowo siostry, że nikomu, ale to nikomu, nie powiesz o tem, co ci pokażę...
— Daję ci słowo, biedne dziecko!... — odpowiedziała pani Ewa.
Jadzia znała charakter pani Janowej, była pewną, że dotrzyma słowa, i dlatego bez wahania pokazała jej rękopism
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.