Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

literat. — O, panie! dziś z każdego stanowiska można wznieść się nad ogół. Ja, panie, ja — gdybym nie był powieściopisarzem, zostałbym... no! czem pan chcesz? — Powroźnikiem, fryzjerem, cieślą i spodziewam się, że przy niezłomnej energji zostawiłbym ślad po sobie. Lituję się zatem nad bogaczami, którzy pogardzają jakąkolwiek pracą, a tem bardziej sztuką...
— Ależ ja oddawna mam niezależny majątek — przerwał Sielski.
— Tak, sztuką... której oni, dzięki swej niezależności materjalnej, powinni być kapłanami.
Umilkł pan Roman — czekał bowiem na zarzuty przeciwnika, aby na nich właśnie okazać potęgę swej wymowy; widząc jednak, że Jerzy nie odzywa się, sam stworzył zarzut, aby nie pozbawić się niezrównanej przyjemności argumentowania.
— Może czujesz pan upadek sił?... To złudzenie!... Ileż razy ja, ja, panie, sądziłem, że do niczego już nie będę zdolny, lecz mimo to, dzięki wytrwałości, nie zeszedłem z właściwej drogi.
Sielski miał wszelkie prawo odpowiedzieć, że on sam i wielu innych uważają pana Romana za blagiera, i że zejście z tej drogi byłoby poniekąd zasługą... Grzeczność jednak nasunęła mu inne zdanie — rzekł więc:
— Nie, panie; nieszczęśliwie odgadujesz pan przyczyny mego próżniactwa.
— Rozumiem! — zawołał literat, zatrzymując się na środku ulicy i biorąc Sielskiego za guzik paletota. — Obawiasz się pan konkurencji... No, ale któż na takie rzeczy uważa!
— Jakiej konkurencji? — zapytał rozdrażniony malarz.
— No, niby... tego... Lachowicza. Jest to wprawdzie olbrzymi talent, walka z nim trudna, ale... Pojmujesz pan, że dla dobra kraju potrzebne są niekoniecznie pierwszorzędne talenta...
Sielski aż syknął, usłyszawszy takie słowa pociechy...