Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jesteś pan pierwszorzędnym nudziarzem, panie Romanie! — zawołał zirytowany. — Domysły pańskie nie mają podstawy... Niewątpliwie musi być jakaś przyczyna mojej bezczynności, no, ale o tej dowiesz się pan kiedy indziej.
— Przyrzekasz mi pan? — zawołał zachwycony literat.
— Z największą chęcią! — odparł Sielski.
Nastała znowu chwila milczenia.
— Tajemnica! — szepnął Roman. — Domyślałem się jej... Mam ją nawet do pewnego stopnia w ręku...
— Co?... pan?... — krzyknął Sielski.
— Tak, ja! — odpowiedział chłodno Roman. — Wchodzą do niej: błękitna maska, Lachowicz, jakiś starzec...
Niebezpieczeństwo wydało się Jerzemu tak wielkiem, że w okamgnieniu ochłonął i zebrawszy całą przytomność umysłu, rzekł:
— Cóż znowu za powieściopisarskie brednie uczepiły się pańskiej wyobraźni? Jaki zły duch podszepnął panu plotkę, za którą obraziłbym się, gdyby mnie nie rozśmieszała...
Literat znowu stanął na chodniku i przeszywając go wzrokiem, odpowiedział z namaszczeniem:
— Panie! ja jestem powieściopisarz realista, to zatem, co wiem, wiem zawsze z niezawodnego źródła. Inaczej — typy moje i wątek intrygi byłyby pozbawione życia i prawdy.
Ścisnął Sielskiego za rękę i odszedł, pozostawiając go w osłupieniu.
Jerzy jak błędny wrócił do siebie, napił się wody, oblał głowę i długi szereg najdziwaczniejszych myśli streścił w następujący sposób:
„Roman jest widocznie ślepem i głupiem narzędziem Lachowicza, który nie powiedział mu nic, a może wreszcie jakąś bajkę... Ten starzec przekonywa mnie, że literat nie wie nic, w każdym jednak razie, muszę to uważać za cios, który mi przygotowuje ten łotr z innej strony...“.
Szatan widocznie dolewał oliwy do ognia.