— Jakiż ja jestem dzieciak! — mówił. — Widocznie awantury Sielskiego przyprawiły mnie o pewien rodzaj obłędu.
Zdawało się, że już jest wszystko między nimi skończone, gdy nagle — spotkał na ulicy Jadwigę, i spokojność uciekła. Znowu zaczął tęsknić, szaleć i znowu gotów był drugi, jeszcze gorętszy list do niej napisać.
Ponieważ człowiek zbyt długo nie może bawić się jednym rodzajem marzeń, lecz ciągle postępuje naprzód, więc i Lachowicz postąpił. Przestał myśleć o samobójstwie, a natomiast jął zastanawiać się nad sposobami bliższego poznania Jadwigi.
— Muszę się z nią ożenić! — myślał.
W takim nastroju ducha, wybrał się w odwiedziny do swego hipokondrycznego protektora i po krótkim wstępie zapytał go:
— Wszak pan pamięta historją mego życia?
— Naturalnie!... naturalnie!... Bardzo ciekawa... Czy chcesz mi ją drugi raz opowiedzieć?
— Wie pan, że jestem dzieckiem motłochu?
— Dlatego masz genjusz; dzieci arystokracji, oprócz skrofułów, nic ze sobą na świat nie przynoszą.
— Wie pan też — ciągnął Lachowicz — że ojciec mój był w więzieniu?
— To bagatela! Znam ludzi, których ojcowie, dziadowie i oni sami wreszcie powinni stale mieszkać w więzieniu. Ja nawet, jak mnie widzisz, nie wiem, dlaczegom się uchował... Aaa... oh... Ale do czego to prowadzi?
— Chciałbym się żenić! — odparł stanowczo Lachowicz.
— Czyś zwarjował?... — krzyknął starzec — sprzykrzył ci się spokój w domu, wzdychasz do pantofla i rogów?...
— Szczerze panu mówię...
— A ja ci szczerze mówię, żeś półgłówek — przerwał zirytowany starzec. — Rozumiem, że ci może być przykro teraz, bo nie masz jeszcze lat trzydziestu, ale przetrzymaj tylko do czterdziestki, a Bogu podziękujesz, kościół wybudujesz,
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.