rzeć go, z dziwnym jakimś niepokojem w duszy, przeczuwając, że obraz ten odnosi się do niej, a może i odegra ważną rolę w ich wzajemnych stosunkach.
Rzuciwszy okiem na płótno, odrazu zrozumiała jego znaczenie. W oczach jej zakręciły się łzy; była wzruszoną, zachwyconą i zdecydowaną na krok stanowczy.
Podeszła dama, w towarzystwie której Lachowicz poznał Jadzię przed rokiem, była bardzo kontenta.
— Widocznie podsłuchał nas wtedy, pamiętasz, Jadziu? — rzekła dama. — Muszę jednak wyznać, że nie można zemścić się w sposób delikatniejszy.
— Przecież na mnie chyba mścić się nie potrzebował — odparła Jadzia.
— Tak, ale na mnie!... I dlatego nie wymalował mnie obok ciebie, za cobym się wcale nie gniewała.
Zajęta wyłącznie oglądaniem obrazu, poważna dama nie miała czasu zwracać uwagi na swoją towarzyszkę.
— W każdym jednak razie, niech pani o tem nikomu nie mówi — rzekła Jadwiga.
— O tym obrazie?... Ależ wszyscy go widzą na wystawie!
— Nie, nie o obrazie, tylko o naszem szczególnem spotkaniu. Nie mam przyjemności znać osobiście pana Lachowicza, pojmuje więc pani...
— Czy możesz mnie o tem ostrzegać?... — odparła dama z wyrzutem, drżąc na samą myśl o tem, coby pan Witold mógł przypuścić!...
I podobne spotkanie miało miejsce pod jej okiem!... Rzecz wprawdzie sama przez się była niewinna, szanowna dama jednak, znając świat, postanowiła jak grób milczeć o wypadku.
Czy zrobiła tym sposobem dobrze, czy źle?... Trudno zgadnąć.
Jadzia tymczasem myślała zupełnie o czem innem. Lekkomyślny pan Witold, obok artysty, wydawał jej się bardzo malutkim. Obraz zrobił na niej głębokie wrażenie.
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/121
Ta strona została uwierzytelniona.