Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie mogę... Czekam na kogoś.
— Rozumiem! Jakaś młoda i niewinna osoba naznaczyła ci schadzkę?... Jeżeli zechcesz, zaproszę was oboje na kolacją. Przy moich kłopotach koniecznie potrzebuję rozrywki, towarzystwa osób wesołych. Inaczej wpadnę w rozpacz i w łeb sobie strzelę!
— Powiedzże, co się stało? — nalegał Sielski.
— Co się stało!... Opowiem ci, ale wejdźmy do najbezludniejszej alei. Gdyby gdzie w okolicach Pragi leżała pustynia Sahara, wziąłbym dorożkę, zawiózłbym cię i dopiero tam wszystkobym opowiedział.
Sielski nie wiedział, czy Rudolf żartuje z niego, czy mówi na serjo. Spojrzał mu badawczo w oczy, lecz przekonał się, że twarz jego nosi ślady zmartwienia, naturalnie o tyle, o ile skłonnym mógł być do zmartwień człowiek, do pana Rudolfa podobny.
Gdy weszli pod mur, przylegający do ulicy Niecałej, pan Rudolf rzekł:
— Wiesz, że ojciec Loci umarł...
— Umarł?...
— Tak!... Serce mu pękło ze zgryzoty.
— Cóż znowu?
— Wczoraj odbył się pogrzeb, na którym z powodu zajęcia, mimo najszczerszej chęci, być nie mogłem. Ale zato we wszystkich dziennikach ogłoszę jego nekrolog. Zacny człowiek!
— Umarł! — szepnął z głębokim smutkiem Jerzy.
— Locia naturalnie nic o tem nie wie — ciągnął pan Rudolf.
— Gdzież jest? — spytał bezmyślnie Sielski.
— Jakto, nie wiesz? Ty chyba z ludźmi nie żyjesz!... Chyba gdzieś na Podlasiu byłeś!
— Cóżto jest?
— No, to jest, że Locia uciekła z Adamem!...