Następowały nazwiska i data.
— Czy to jest własnoręczne pismo pańskie? — zapytał pan Roman Ludwika.
— Tak! — odparł Lachowicz.
Literat złożył papier, nie wiedząc, co mu w tej chwili robić wypada: śmiać się, czy płakać?
— Teraz rozumiesz pan, panie Romanie, dlaczego przez półtora roku nie malowałem? — spytał Sielski.
— Niebardzo...
— Domyślasz się pan powodów mego chorobliwego usposobienia, moich dziwactw, mego... mego upadku!... — wyjąkał.
— Sądziłbym, że akt podobny należałoby ze stanowiska humorystycznego... — wtrącił nieśmiało Roman.
Wzrok Sielskiego był prawie obłąkany, twarz mu pałała; cały drżał jak w febrze.
— A teraz powiedz pan — ciągnął dalej — czy taki, jak ja niewolnik, ma prawo do zemsty, skoro pękną krępujące go więzy?...
Roman popatrzył na niego zdziwiony, lecz nie odpowiedział nic.
— Ach, milczysz pan!... — wykrzyknął Sielski — chciałbyś mi może prawić o szlachetnem przebaczeniu uraz, o wspaniałomyślności?... Nic z tego!... Przez półtora roku, które dla niego było pasmem triumfów, a dla mnie zgryzot, żyłem tylko nadzieją zemsty! Dziś mam ją w rękach i nie opuszczę sposobności...
O uspokojeniu upojonego nienawiścią szaleńca myśleć nawet nie było można. Roman czuł to.
— A teraz ty mnie posłuchaj, panie Lachowicz! — rzekł znowu Jerzy. — Mieszkam, jak widzisz, na dole... Wychodzę niekiedy na spacer i okna nie zamykam... Zły to zwyczaj, tym razem jednak błogosławię go...
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.