chowicz go zwymyślał, a on Lachowicza wyzwał na pojedynek.... Ludwik przyjął... no! i już wszystko było przygotowane jak najporządniej, kiedy się nagle cofnął...
— Podobno pan chciałeś go zastąpić? — spytał dżentlmen.
— Uważałem to za honorowy obowiązek — odparł kapitan. — Ale i cóż z tego, kiedy tym znowu razem facet nie chciał stanąć!... — dodał z głębokiem westchnieniem.
— To mnie dziwi, że się Lachowicz cofnął!... — mruknął dżentlmen, kręcąc głową. — I czy nie wie pan, z jakiego powodu?...
— Nie wiem!... nie wiem!... — jęknął kapitan, zwróciwszy łzawe spojrzenie na dno pustej filiżanki.
— Brawo, Lachowicz!... Podobał mi się ten Ludwiczek!... — mówiono w tłumie.
— Jabym mu już odtąd ręki nie podał! — mruknął ktoś.
— Ja się z nim nie witam! — dorzucił drugi.
— Ani ja.
Słuchając tego — kapitan robił się coraz smutniejszym, dżentlmen spoglądał zgóry po zebraniu i nieznacznie ruszał ramionami, a Sielski był wzruszony, choć usiłował zapanować nad sobą.
— W każdym razie, jest to genjalny malarz ten Lachowicz — przerwał dżentlmen.
— Masz pan racją, daj pan dwa złote! — krzyknął Rumaszko, znudzony długiem milczeniem.
Dżentlmen pogardliwie spojrzał na sufit, na takich bowiem, jak Rumaszko, nie zwykł był rzucać nawet pogardliwych spojrzeń. Potem zaś powtórzył:
— Tak! to bardzo zdolny malarz!
— Szkoda tylko, że unika pojedynków!... — szepnął ktoś.
— I płacenia długów... — dorzucił inny.
Dżentlmen wstał i biorąc kapelusz do ręki, rzekł tonem profesorskim:
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.