— Doprawdy? — spytała Zosia, przymilając się.
— Istotnie tak jest.
— Jaka nagła choroba! — mówiła dalej z uśmiechem. — Czy nie sądzi pan, że jednak możnaby znaleźć na nią lekarstwo?...
Sielski już nie udawał chorego.
— Możesz mnie pani uleczyć jednem słowem!... — rzekł trochę za gorąco.
— Czy tak? Jakiemże to?...
— Prostym rozkazem! — odparł Sielski namiętnie.
— W takim razie każę panu podać herbaty z cytryną.
I odeszła, a potem oczekując na herbatę, poczęła wesoło rozmawiać znowu z panami Józefem i Alfonsem.
Sielski, tak ochłodzony, pozostał na swem miejscu, mocno żałując, że Warszawa nie jest Turcją, a on sułtanem. Niezawodnie zabroniłby odtąd poddanym swoim pijać herbaty z cytryną, a w dodatku — panom Alfonsowi i Józefowi kazałby głowy poucinać.
Utrapienie jego wzrosło jeszcze bardziej, gdy go Zosia naprawdę poczęstowała przyobiecanem lekarstwem, i gdy dwaj młodzi ludzie, z trudną do opisania bezczelnością, usiedli przy stole, jeden po prawej, drugi po lewej stronie pięknej gosposi, nieustannie narzucając się jej z usługami.
Około dziesiątej hipokondryk począł głośno ziewać. Okoliczność ta goryczą napełniła serca dwóch młodych ludzi i Sielskiego, który jednak usiłował być wesołym, nie chcąc w jednym szeregu stawać ze swymi domyślnymi, a tak serdecznie pogardzanymi rywalami.
Ponieważ ziewania starego dziwaka poczęły przybierać charakter demonstracyjny, Sielski wziął kapelusz do ręki.
Dwaj młodzi ludzie zrobili to samo, a pragnąc doreszty znękać Sielskiego, poczęli zasypywać Zosię na dobranoc bardzo gwałtownemi komplimentami.
Biedny Jerzy czuł się tak nieszczęśliwym i upokorzonym,
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.