Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdybyś wiedział, jak ją kocham!... A co gorsza, nie mam żadnej pewności co do jej sympatji dla mnie.
Ludwik uśmiechnął się.
— Zostaw to czasowi.
Jerzy znowu go gwałtownie uściskał, mówiąc niespokojnie:
— Rozumiem to, ale widzisz, ci dwaj młodzi ludzie...
— Ach! oni... — szepnął Ludwik lekceważąco.
Nastąpił nowy wylew czułości ze strony Sielskiego.
— No, więc dobrze! — mówił Jerzy. — Kiedy tego chcesz, nie zdradzę się ani słowem, ani ruchem... Czy jednak pozwolisz mi, abym zobaczył pannę Zofją? — dodał po chwili nieśmiało.
— Dobrze.
Sielski wybiegł do salonu, a Ludwik pomyślał:
— Otóż i nowe jarzmo wynalazł sobie, szczęściem lżejsze od innych.
I usiadł przy sztalugach dziwnie smutny.
Zosia tymczasem przywitała Jerzego, który, zobaczywszy ją, zawołał:
— Ach! moja droga panno Zofjo...
I niespodzianie przycisnął do ust jej rączkę...
— Co to znaczy? — spytała Zosia, oblewając się rumieńcem.
Ale Sielski stracił nagle odwagę.
— Ludwik prześliczny obraz maluje... — kończył już w innym tonie.
— Czy tak? — spytała udobruchana nieco, chociaż serce jej biło gwałtownie.
— Jaki to ogromny talent! — mówił gorączkowo Sielski — jaki to genjusz...
— Czy naprawdę?
— A jaki on szlachetny, jak ja go kocham!...
— To dobrze... To bardzo dobrze, że pan kocha Ludwika! — szepnęła.