Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/181

Ta strona została uwierzytelniona.

— Chciałabym pomówić z panem Sielskim... — rzekła Zosia cicho.
Twarz Sielskiego zrobiła się żółtą.
— Owszem, mów...
Zosia zbliżyła się do Jerzego i podawszy mu rękę, błagalnie patrząc mu w oczy, spytała:
— Panie... czy pan nigdy nie zrobił krzywdy memu bratu?
Usłyszawszy te słowa, obaj mężczyźni struchleli.
— Widzi pan... — mówiła Zosia, ośmielając się stopniowo — widzi pan... Ale niech mi pan przebaczy moje pytanie! Nie zrobiłabym go komu innemu, ale tak mi wiele zależy na życzliwości pańskiej... Przytem, nie wiem dlaczego, jestem jakoś dziwnie niespokojna... To przywidzenie, wiem — ale... chciałabym się pozbyć go...
Mowa jej wywołała straszny zamęt w duszy Sielskiego. Raz, zdawało mu się, że Lachowicz odegrał z nim potworną komedją, to znowu, że umarli powstali z grobów, aby go przez usta tego dziecka oskarżyć i potępić. Gdyby stał w tej chwili nad przepaścią, rzuciłby się w nią, aby tylko nie słyszeć pytań Zosi i nie czuć rozpaczy, jakiej doświadczał.
Tymczasem Ludwik opamiętał się i z gniewem zawołał:
— Przyznam się, Zosiu, że nie wiem, skąd tak dziwne myśli przychodzą ci do głowy?...
Ale ona, wciąż patrząc na Jerzego, mówiła:
— Pan mi nic nie odpowiada?... Pan mnie nie chce uspokoić?...
— Owszem, chcę! — odparł Sielski prędko. — Istotnie jestem winien... skrzywdziłem brata pani!...
Teraz Zosia uczuła ból w sercu. Spoglądała kolejno to na brata, to na Sielskiego.
— Wszakże go kochasz? — zawołał Ludwik, podchodząc do siostry.
Zosia wstrząsnęła głową.
Ludwik ścisnął pięść, i machnąwszy nią gniewnie —