Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy tak?... — spytała przeciągle Zosia.
— Naturalnie!... Cóż on ma robić dla podobania się z odległości?... Turnieje już nie istnieją, za twoją szarfę zatem walczyć nie może. Z niebezpieczeństwa żadnego ani mnie, ani ciebie, ani kogokolwiek bądź zresztą nie ocali, bo dziś o nie trudno. Jego zaś czyny szlachetne, jakie prawdopodobnie spełnia, z natury rzeczy muszą być ukrytemi. Cóż mu więc pozostaje?
Zosia chwilę pomyślała, a potem głosem stanowczym rzekła:
— Nie mówmy już o tem.
— Dlaczego? — spytał brat.
— Nienawidzę go!... — odparła.
Ludwik patrzył na nią zdumiony. Ona wyprostowała się, podniosła głowę do góry i mówiła rozdrażniona:
— Czy myślisz, żem go zapomniała?... Nie!... Przypomina mi go każdy pokój, w którym był, każde krzesło, na którym siedział... Nieraz, gdy słyszę stąpanie albo głos obcy, drżę, myśląc, że to on przyszedł... Niekiedy widzę go we śnie i budzę się ze strachem...
Chwilę odpoczęła.
— Ale czy myślisz — mówiła dalej — że w majaczeniach moich spotykam go samym?... Nie!... Towarzyszą mu zawsze dwie osoby: ty i ta biedna ofiara, którą zabił...
Ludwik zerwał się z krzesła.
— Przysięgam ci — zawołał — że na moje nieszczęście złożyło się wiele przyczyn, między któremi jego błąd stanowił najmniejszą. Zresztą — dajmy już temu pokój!... Umiesz, jak widzę, wywoływać duchy, z których ciebie opanował najgorszy, bo nienawiść; szczerze pragnąłem zakończyć wasze niepokoje, lecz zamiast tego...
Przerwał nagle i wyszedł wzburzony.
Od tej pory nie mówili już o Sielskim, choć Ludwik nie-