Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.

jednokrotnie zastanawiał się nad osobliwym rodzajem nienawiści, jaką Zosia dla niego pałała.
Skończył się październik. W dzień Wszystkich Świętych, Zosia, powróciwszy z kościoła, rzekła do brata:
— Jutro Zaduszki. Czy nie pojechalibyśmy na cmentarz?
— Prawda — odparł Ludwik. — Jadzia tam jest...
— I nasz ojciec... — wtrąciła półgłosem Zosia.
Lachowicz bardzo się zmieszał. Od dnia pogrzebu nie był na mogile ojca. Tłomaczył go do pewnego stopnia wyjazd zagranicę i późniejsze gorączkowe życie. Z tem wszystkiem jednak grób ojca pozostał zapomniany...
Zosia w wypadku tym była najmniej winną. W ciągu życia zetknęła się z ojcem raz tylko, i to na krótko, — potem zaś nie widziała go aż do dnia śmierci. Łatwo zapomnieć tych, których się prawie nie znało.
W dzień Zaduszny Lachowicz z siostrą byli z rana na nabożeństwie żałobnem, popołudniu zaś około czwartej pojechali na cmentarz.
Już na ulicy Dzikiej dostrzegli zwiększony ruch pieszy i konny. Bliżej rogatek pojedyncze dorożki i luźne gromadki osób poczęły się skupiać. O kilkanaście kroków dalej, trzeba już było zwolnić jazdę, ulicę bowiem wypełniły dwa szeregi powozów, jadących i wracających, a chodniki zajęła ciżba ludu.
Pod samemi rogatkami, piesi i jezdni utworzyli jedną zbitą, czarną masę, wśród której niepodobna już było ruszyć się. Lachowicz wyszedł z siostrą i zwolna począł torować ścieżkę wśród tłumu.
Po lewej stronie ulicy, pod parkanami, z poza których wyglądały „nagrobki do nabycia,“ ukazywał się dość zresztą rzadki szereg żebraków, pragnących widocznie wyzyskać pierwsze porywy chrześcijańskiej pamięci o zmarłych. Nowicjusze ci jednak zawiedli się, pobożni bowiem z powodu pośpiechu nie zwracali na nich uwagi.