Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

Zosia, przeczytawszy to, zbliżyła się do brata i pytająco spojrzała mu w oczy.
— Kto postawił ten nagrobek? — spytał niepewnym głosem Ludwik, zwracając się do kobiety.
— Syn nieboszczyka, panie!... — odparła. — Płaci też za utrzymanie grobu w porządku... Niech mu Bóg wynagrodzi!
— Często on tu bywa?
— Co tydzień, panie! Zdaje mi się nawet, że dopiero co był...
Ponieważ kagańce były już zapalone, kobiecina odeszła dalej.
Zostali sami.
— Czy wiesz, kto to zrobił?... — zapytał Ludwik siostry. — Sielski!... On jeden pamiętał...
Zosia schwyciła brata za rękę.
— Chodźmy go szukać, Ludwisiu... — mówiła prędko — on tu jest... Zdaje mi się, żem nawet widziała kogoś podobnego... On mi musi przebaczyć!...
Ludwik spojrzał na nią poważnie.
— Przecież to grób ojca! — rzekł z wymówką.
Zosia nie odpowiedziała nic. Popatrzyła dokoła siebie niespokojnie, potem upadła na kolana i znowu obejrzała się. Wreszcie, jakby chcąc odegnać od siebie myśli światowe, przeżegnała się, pochyliła twarz ku ziemi i poczęła szeptać pacierz za umarłych.
„...I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom...“
W tem miejscu pacierz urwał się, i Zosia zaczęła go powtórnie. Lecz znowu nie dokończyła i przerwała w tem samem miejscu. Proste wyrazy, które dotychczas powtarzała machinalnie, nabrały dla niej nowego znaczenia. Ogarnął ją strach. Zdawało się jej, że dotychczas, błagając Boga o odpuszczenie win własnych, popełniała bluźnierstwo...
Teraz przybył jej nowy a dziwny zmysł, który odkrył nie-