Zosię głowa rozbolała. Poszła do swego pokoiku, oparła twarz na poduszce i uczuła, że jej mimowoli łzy z oczu płyną. Nic dziwnego! bezsenność, a potem trajkotanie literata — musiały ją nieco zdenerwować.
Nazajutrz Ludwik znowu wcześniej wyszedł do miasta, i Zosia znowu wstała później. Ale miejsce gorączkowego niepokoju, zajęła lekka apatja. Zosia nie włożyła już czarnej sukni i nie wpięła kamelji we włosy. Przeczuwała, że Sielski i dziś nie przyjdzie.
Około pierwszej, ponieważ pani Skulska wyszła za sprawunkami, kucharka wezwała Zosię na wielką radę wojenną. Przypaliła się legumina sagowa, należało zatem upiec inną. Naśmiawszy się ze strapienia kucharki, Zosia wydała jej drugą porcją sago i udzieliła kilku przestróg, przyjętych niebardzo chętnie.
W tej chwili wbiegła pokojówka:
— Proszę pani...
Zosia domyśliła się już, kto przyszedł, a w chwilę potem, sama nie wiedząc jak, znalazła się w salonie oko w oko z Sielskim.
Jerzy nie wyglądał wcale na desperata; miał cerę zdrową i fizjognomją wesołą. Bez żadnego wstępu pocałował Zosię w rękę i rzekł tonem swobodnym:
— Znalazłem wczoraj kartkę Ludwika u siebie, z wezwaniem, abym przyszedł. Przychodzę więc w nadziei, że pozwolisz się pani przebłagać...
— To ja powinnam pana prosić o przebaczenie...
— Mnie?...
— Tak... A zarazem najserdeczniej podziękować za pamięć o grobie naszego ojca... — szepnęła Zosia.
— Czy nie sądzi pani, żem spełnił tylko mój obowiązek?... — spytał Sielski.
— O którym dzieci zapomniały! — odparła Zosiu.
Usiedli obok siebie.
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.