— Niech błogosławione będzie to zapomnienie! — mówił Jerzy z zapałem. — Sam Bóg zesłał je na was, bo i jakżebym mógł inaczej okazać wam mój żal i przywiązanie?... Gdyby pani wiedziała, ile chwil nieledwie przyjemnych spędziłem przy tym grobie, jak szczęśliwym czułem się w mojem osamotnieniu! Wiedziałem, że prędzej czy później przyjdziesz tam pani i że nie oprzesz się niemej prośbie ojca: „Przebacz naszemu przyjacielowi, który nas tak kocha...“
Ale... — dodał po chwili — może ja mówię zbyt śmiało?... Może pani nie życzy sobie...
— Owszem!... Już tak dawno pana nie słyszałam... — odparła Zosia drżącym głosem.
— Więc dobrze — rzekł, biorąc ją za rękę. — Niewiele mam już do powiedzenia, chyba to tylko, że panią kocham. Kocham tak, że niema godziny, abym o pani nie myślał... Mimo to, jeżeli sądzisz, że nie przeszedł jeszcze dla mnie czas pokuty, jeżeli każesz, odejdę. Będzie mi bardzo smutno... Nie masz pani pojęcia, jaka to straszna rzecz czekać, jak się czas długim wydaje...
Zosia poruszyła główką, jakby na znak, że wie już, co to jest oczekiwanie. Milczała jednak, nie mogąc znaleźć wyrazu odpowiedzi. Zdawało się jej, że utraciła już wszelką władzę nad sobą, że umiera...
— Nie odpowiadasz pani?... — spytał Sielski, patrząc jej w oczy. — Więc zróbmy tak: jeżeli mam odejść, cofnij rączkę...
Ręka Zosi drżała, lecz nie cofnęła się.
— Więc nie odpychasz mnie?... Więc mogę już zostać?... — pytał natarczywie Sielski.
— Tak!
Teraz stała się rzecz niepojęta w końcu dziewiętnastego wieku, istny anachronizm. Sielski ukląkł przy nogach Zosi, a ona... Ach! świecie nieszczęsny... pocałowała go w czoło!...
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/200
Ta strona została uwierzytelniona.