Stary w jednej chwili zmienił się do niepoznania. Stanowczość opuściła go; złagodniał, spokorniał i siadając na tapczanie, spytał z głupowatym uśmiechem:
— Dasz wódki?... Zaraz dasz?...
Ludwik, z wyrazem rozpaczy, schwycił się rękoma za głowę i szepnął:
— Całe życie tak mi już zejdzie!...
— Może masz wódkę przy sobie, w kieszeni?... Oj! ty zbytniku!...
— Muszę ukrywać to biedne dziecko przed nim, jego przed sądem, nas wszystkich przed całym światem!... Boże mój, Boże! — szeptał syn.
— Daj wódzi, daj, Ludwiczku!... — mruczał szalony starzec, przetrząsając kieszenie burki.
— Czego tu ojciec szuka? — zapytał nagle Ludwik, budząc się z ponurych rozmyślań.
— Wódzi, syneczku, wódzi!...
— Nie mam przy sobie, ale zaraz przyniosę — odparł i wyszedł z izby.
Stary tymczasem, siedząc na tapczanie, zacierał ręce, strzelał z palców i mruczał:
— Będę pił wódeczkę... Uuu... wódeczkę!... dobra wódzia!... Ach!
Człowiek ten stał już na tak niskim szczeblu zbydlęcenia, że stracił nawet prawo do wzgardy, a mimo to nie utracił jeszcze miłości syna.
Po upływie kilkunastu minut Ludwik wrócił.
— Przyniosłeś, synku?... — zapytał stary, wyciągając drżącą rękę.
Ludwik wydobył małą flaszkę, do połowy napełnioną wódką, i z widocznem wahaniem rzekł:
— Niechże ojciec powie, gdzie samowar?
— Daj wódzi, daj!... — błagał stary, jakby nie słysząc jego pytania.
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.