— Nie dam, aż się znajdzie samowar.
— No!... nie drażnij się... — odparł nędzarz, całując syna w rękę.
Ludwik cofnął się ze wstrętem i oddał flaszkę ojcu.
Stary usiadł na rogu paki i z grymasami obłąkanego, wysączył powoli wódkę, smakując ją i przyglądając się pod światło. Powoli zmarszczki na jego twarzy wygładziły się, dziki wyraz oczu stał się łagodnym i smutnym, a z obłąkanego zwierzęcia zrobił się (dziwna rzecz!) człowiek nieszczęśliwy i zawstydzony.
Spuścił on głowę na piersi i z jakiemś dziecinnem zakłopotaniem wyskubywał wełnę z kożucha.
Ludwik zauważył zmianę (nie po raz pierwszy zresztą), i chcąc widocznie zawiązać rozmowę, rzekł:
— Czy ojciec nie chory?
— Jestem grzeszny człowiek — odparł cicho starzec. — Niech mi Bóg przebaczy, i ty, synu, i nasza biedna Zosia...
Po małej pauzie, jakby stopniowo ośmielając się, mówił dalej:
— Już wódki pić nie będę... Oho!... Dziś ostatni raz mi się przytrafiło. Przez wódkę człowiek robi się bydlęciem, Boga obraża i ludziom dokucza... A za co ja tobie mam dokuczać, kiedyś ty lepszy od najrodzeńszej matki?... Matkaby tak o mnie nie dbała... Bo też i nie dbała!...
Starzec przerwał, zamyślił się i nagle zapytał:
— Ludwiś... pamiętasz ty to?...
— Cóż takiego?
— A to, jak na Zielone Świątki Błażej podarował ci wózek. Ja powiadam: „Będzie cię, synku, Kurta woził!...“ A ty mówisz: „Nie... ja chcę, żeby woził ojciec.“ Sam się zaprzągłem i jeszczem musiałem bat na siebie zrobić... Cha!... cha!... Samowar jest pod tapczanem...
Podniósł się z paki i usiadł na swej nędznej pościeli.
— Albo to, jakem matce butelkę oleju wylał. Mówię:
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.