— Już umiesz szyć koszule? — spytał z uśmiechem Ludwik.
— Eh! niebardzo. Dla siebiebym jeszcze nie uszyła, ale dla syna madame robię już skarpetki, po lekcjach... Zdaje mi się, że u Ludwisia nie jest bardzo ciepło; dlaczego to tak?...
— Widzisz, zbyteczne ciepło źle wpływa na obrazy — odparł, śmiejąc się, malarz.
— To prawda! W pokoju madame jest bardzo ciepło i dlatego wszystkie obrazy jej sczerniały i popękały. Ale ja już muszę niedługo iść do domu!
Lachowicz wydobył portmonetę.
— Kochana Zosiu — rzekł, dostając pieniądze — daj tymczasem swojej madame pięć rubli i powiedz, że pojutrze oddam resztę i jeszcze coś na przyszły kwartał zaliczę...
Drzwi znowu skrzypnęły, i ukazał się w nich jakiś człeczyna niski i obrośnięty, którego odzież i ruchy nie okazywały ani zbyt wysokiego stanowiska w świecie, ani zbyt starannego wychowania.
— Ho! ho! — zawołał przybyły — nasz bazgracz ma widzę pieniądze, i nie będziemy potrzebowali wystawiać mu okien z mieszkania. Te pieniądze to pańskie szczęście, bo gospodarz już naprawdę o sądach gada!...
Ludwik zbladł, Zosia ze zdziwieniem spoglądała to na brata, to na przybysza, który mówił dalej, śmiejąc się i wskazując na dziewczynkę:
— Cóżto za kurczę?... Masz pan dobry gust, tylko trochę niedojrzały! Amator kwaśnych jabłek...
— To moja siostra, panie! — odezwał się Lachowicz.
— A a a, siostra? Wracam honor. Myślałem, że...
— Byłeś pan w mieście? — przerwał szybko malarz.
— Byłem, ale wiatr, psiawiara, przedmuchał mnie jak fujarkę...
— Nie dobieraj pan tak mocnych wyrażeń! — ostrzegał go Lachowicz, wysilając się na uśmiech.
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.