Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

Rządca skamieniał prawie, widząc kłopot malarza.
— U trzystu djabłów! — zawołał — od kiedyż to zaczynasz pan sznurować gębę?... Do tej pory brzechaliśmy z panem jak ludzie i nie wiem, dlaczego mamy dziś udawać arystokratów, delikatnych jak angielskie pieski?...
Każdy wyraz rubasznego rządcy dziwił Zosię, a torturował malarza, który rumienił się, potniał, przestępował z nogi na nogę, a wreszcie, zaprowadziwszy gościa do sypialni, rzekł tonem błagalnym:
— Panie drogi! nie hazarduj się tak w mówieniu, bo jeszcze powiesz co nie... właściwego, a to przecież siostra...
— I mieszkało między nami! — wykrzyknął rządca. — Przecie pan przy moich siostrach takich ceremonij nie robisz?...
Lachowicz aż się zachwiał.
— Zresztą — dodał gość z nowym wybuchem śmiechu — nie chcę państwu w randeiksie przeszkadzać i wyjdę, ale pieniądze swoją drogą przygotuj pan na jutro, bo z gospodarzem to psia... noga!...
— A przyszlij mi pan, z łaski swojej, stróżowę — rzekł Lachowicz z miną człowieka, wychodzącego z łaźni, w której zbyt silnie napalono.
— Przyszlę, z łaski swojej! — odparł nieco rozgniewany gość, trzaskając drzwiami.
— Jakiś dziwny pan! — odezwała się Zosia.
— Dobry człowiek — upewnił ją brat — tylko... ma trochę klepki pomieszane.
W tej chwili Zosia dostała gwałtownego kaszlu.
— Co tobie, dziecko? — wykrzyknął przestraszony malarz. — Czy ty często tak kaszlesz?...
— I nie, tylko czasem rano i czasem w wieczór. Ale to niedawno i już mniej.
— Zaziębiłaś się może na spacerze?...
— Ja nie chodzę na spacer, bo kaloszy nie mam...