z których każde było do kogo innego podobne, przy lada sposobności wykładał literatowi teorją zapatrzenia się, a pewien początkujący finansista, którego głos publiczny oskarżał o liczne oszustwa, przysyłał panu Romanowi od czasu do czasu obszerne memorjały, których dążnością było okazanie tej niezbitej prawdy, że ludzie zazdroszczą powodzeniu i że najzacniejsi obywatele kraju spotwarzani bywają najczęściej.
Pan Roman wszystkiego słuchał, wszystko notował, lub składał do swego archiwum, nie wiedząc, kiedy i jaki zrobi użytek z tak obfitych materjałów. Wywnętrzenia czynione przed nim brał za dobrą monetę, zapalał się do nich niesłychanie i coraz gorliwiej polował na typy.
Nienasycony ten głód wrażeń sprawił, że w czasie pewnego śnieżnego i wietrznego wieczora, w dzień ostatniej maskarady, jaka się miała odbyć w tym roku, literat nasz tułał się po Krakowskiem Przedmieściu. W oczekiwaniu godnego uwagi zdarzenia, znakomity zbieracz typów rozmyślał nad przyczyną chwiania się płomieni gazowych, ubolewał nad losem zziębniętych milicjantów, którzy pocierali sobie plecy o bramy, lub na środku ulicy wycinali hołubce, i podziwiał dorożkarzy, którzy zatknąwszy bat obok kozła, obijali sobie rękoma boki na rozgrzewkę, lub podtrzymywali siłę ducha za pomocą wysokich, lecz wąskich kieliszków kartoflówki.
Obok jednego z szynczków, w których nieliczni reprezentanci niższych warstw społecznych czerpali energją do pełnienia włożonych na nich przez Opatrzność obywatelskich obowiązków, pan Roman zauważył jakiegoś człeczynę w długim kożuchu. Człowiek ten, mimo zawiei, trzymał czapkę w rękach, która to okoliczność pozwoliła literatowi spostrzec głowę siwiejącą i łysą, obrzękłą twarz i czarny gęsty zarost. W pierwszej chwili pan Roman sądził, że stary biedak odkrył głowę na widok zbliżającego się „talentu,“ jako zatem człowiek grzeczny — podniósł palec do swej bobrowej czapki. W tej samej chwili uczuł dla nieznajomego jakąś sympatją, która nie
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.