Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

Malarz zapalił lampę i z podziwieniem przypatrywał się oryginałowi.
— Cóż pan tak patrzysz?... Ludzi pan nie widziałeś?... Ooo... aach!... — mówił przybyły, mężczyzna wysoki, siwiejący, z twarzą bladą, jakby nalaną i żółto-piwnemi oczyma.
— Ludzi widywałem — odparł malarz — no, ale nie takich!...
— Toś pan Lachowicz? — pytał sędzia konkursowy, patrząc na niego przez ramię i z pod oka.
— A cóżeś pan myślał?... Czym nie podobny do siebie?... — odpowiedział Ludwik tym samym tonem i w takiej samej pozycji.
— Ooo... aaa!... — ziewnął przybysz. — No, kiedy tak, to sobie siądę.
— Bardzo proszę.
— Lachowicz... widzę malarz... musi być ten sam... — mruczał przybyły. — Czy to pański jest „Ostatni dzień skazanego?“
— Jeżeli ten, o którym ja myślę, to mój.
— No ten, który dostał nagrodę.
— Jakto?... mój obraz dostał nagrodę? — wykrzyknął Lachowicz.
— Oooo... aaa!... — ziewnął gość, wspierając obie ręce na kolanach i tocząc oczyma po wiszących w pracowni obrazach.
— Więc dostał... naprawdę?... — pytał malarz.
— Powie panu o tem woźny... Ja nie przychodzę z wiadomościami, tylko chcę obraz kupić. Jakie jest pańskie żądanie?
— Za co? za mój obraz nagrodzony? Cóżto za szczęście!...
— Dam tysiąc rubli...
— Daj pan, ile się panu podoba.
— To dam tysiąc dwieście, bo mi się tyle podoba. Będziesz pan miał okrągłe dwa tysiące rubli.
— Dwa tysiące rubli...