— Niech on przyjdzie do mnie! — szepnął.
Postanowienie to jednak zmieniło się z następującego powodu.
Pewnego dnia poszedł na wystawę; nie w tym bynajmniej celu, aby powiększyć liczbę wielbicieli swego dzieła, lecz poto, aby posłuchać zdań publiczności.
W saloniku było sporo widzów. Jedni zarzucali obrazowi, że jest zbyt mały, drudzy chwalili perspektywę, inni ganili sposób malowania, robiąc przytem uwagę, że artysta zamiast pendzla musiał używać kwacza do smarowania wozów. Sensaci nie mówili nic, tylko przypatrywali się obrazowi przez lornety, lub dłoń zwiniętą w trąbkę.
Powoli salonik opróżnił się, i zostały tylko, oprócz Lachowicza, dwie osoby.
Jedną z nich była dama więcej niż w średnim wieku, tłusta, przysadzista, z rozumnym wyrazem twarzy. Zdania jej były stanowcze, lecz spokojne i rozsądne.
Drugim widzem była młoda, może osiemnastoletnia panienka w błękitnej sukni, w długim popielatym burnusie i czarnym kastorowym kapelusiku. Stojący około drzwi malarz podziwiał jej grube, popielate warkocze, a gdy odwróciła głowę — piękne, szafirowe oczy, płeć, przypominającą listek róży, i cudnie zarysowane usta.
— Szczególny styl — szepnęła dama poważna. — Gdy patrzę na ten obraz, jestem pewna, że jego twórca anioła, naprzykład, nie potrafiłby wymalować.
— W każdym razie jest to potężny umysł — odpowiedziała panienka. — Ten obraz widzę już trzeci raz i coraz nowe odkrywam w nim szczegóły.
— Umysł niewątpliwie potężny, lecz, jak słyszałam, charakter nieosobliwy.
— I pani temu wierzysz?... — zapytała z oburzeniem młoda panna. — Pani przypuszcza, że dusza ułomna może mieć podobne natchnienia?
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.