grobek żydowski, na którego nagłówku wymalowano siedem orłów, lecących ku niebu. Niebo było u dołu czerwone, u góry granatowe, a orły podobne do chrabąszczy.
— Co to jest? — zapytałem malarza.
— To takie ptaki...
Innego dnia, może w rok później, siedziałem przy matce, która dopiero co skończyła pleć w ogrodzie. Słońce już zaszło, a gdy ujrzałem niebo u dołu purpurowe, wyżej granatowe, zapytałem:
— Matusiu! czy człowiek może być „takim ptakiem?“
— Jużci, że nie, bo przecie człowiek co innego, a ptak co innego.
— To źle, matusiu.
— A co ci złego?... Nie jadłeś, spracowałeś się, czy co?
— A źle mi, bo jabym chciał polecieć aż tam, gdzie hań tę gwiazdę widać...
— Cicho, ty głupcze!... Pacierz mów lepiej, bo zły duch cię kusi!... — odpowiedziała matka.
I poczęła mówić pacierz, a ja za nią — myśląc ciągle, że jestem jednym z orłów, które Bóg, otworzywszy wszechmocną prawicę, ponad ziemię wypuścił. Odtąd najmilszem marzeniem mojem było to, że kiedyś zostanę malarzem nagrobków, i jeżeli nie latać jak ptak, to przynajmniej malować potrafię ptaki, ku niebu lecące.
Nie wiem nawet, skąd mi to na myśl przyszło w tej chwili...
∗
∗ ∗ |
Matka nauczyła mnie całego pacierza, a ojciec kląć. Co prawda, tyle tylko umieli oboje. Gdym miał lat dwanaście, matka przy urodzeniu siostry umarła, a ojciec...
...Ludzkość nie kontentuje się grobami dla zmarłych rzeczywiście, buduje jeszcze groby dla umarłych moralnie. Ojciec wtrącony został do jednego z nich... Siostrę litościwi ludzie wzięli na opiekę, a ja poszedłem w świat, umiejąc tylko mo-