Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedy tłum krzywdzi — mniejsza o to: opinje tłumu zmieniają się tak jak wiatr, który pogrąża w błoto to, co pod obłoki unosił.
To też krzywda najdotkliwsza jest wówczas, gdy ją wyrządzi wyjątkowa osobistość, którą nietylko ogół, ale i ty sam szanujesz, niekiedy podziwiałeś i chciałbyś pokochać.
Pewnego dnia spostrzegłem chłopca, który głodnemu psu ukazywał mięso. Gdy pies podniósł głowę, chłopiec podnosił rękę wyżej, — gdy pies skakał, chłopiec wspinał się na palce. Wkońcu jednak ulitował się swawolnik...
Innego dnia spotkałem człowieka, który odepchnięty, a jednak gorąco czującemu ukazał widmo przyjaźni. Ile w stosunku tym znosiłem upokorzeń i goryczy, Bóg jeden wie! Cierpiałem przecież w nadziei, że przyjdzie chwila, w której kapryśne dziecko fortuny zażąda mojej pomocy i sercem zapłaci za serce. I nadeszła chwila, lecz on odepchnął mnie jak inni... stokroć gorzej nawet niż inni, bo obsypał przytem obelgami, do których upoważniło go... chyba moje nieszczęście.


∗                ∗

Dość już tego, o, ludzie! których, niekiedy, uważać muszę za stado dzikich zwierząt drapieżnych i nikczemnych jak hjeny. Szarpiecie słabych, gwałcicie pokój zmarłych, a liżecie tę tylko rękę, która wam zakłada obroże i kagańce.

Dziś, gdy minęło upojenie zwycięstwem i pamięć bólu osłabła, nie pragnę odgrywać roli pogromcy; a jeżeli wciąż jeszcze pnę się ku szczytom, to tylko dlatego, aby mieć jak najmniej liczne towarzystwo i najmniej stosunków z tymi, których dusze na inny ton widać nastrojono niż moją.


∗                ∗

Mylę się, niesprawiedliwy jestem! gdyż i dla mnie wśród