Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

mosferze sławy, jeżeli ten pyłek, moje „ja“ najwewnętrzniejsze, nie ma być nigdy powołanem do życia?


∗                ∗

W dniu, gdy spotkałem cię, pierzchły chmury i śniegi przed tchnieniem wiosennego ciepła, zaświergotały ptaki i z nagich gałązek drzew wytrysły młodociane listki. Los widać chciał, aby razem z odżyciem ziemi, zmartwychwstała jedna dusza ludzka...
Odtąd wiem już, o czem szumią lasy i rozmawiają ptaki, — rozumiem monotonny szept deszczu i jękliwy brzęk wieczornego chrabąszcza. Odtąd puste pokoje zapełniają duchy gwarliwe i przyjazne, a z pośród chwiejących się krzaków róż słyszę wesoły śmiech Amora.
Odtąd w ciemnościach dostrzegam potoki mistycznego światła, wśród ciszy chwytam dźwięki niewidzialnej orkiestry, w rozsypujących się zwaliskach przeszłości dostrzegam pracę, a w grobach życie...
Niekiedy myślę, że któreś z wiecznie młodych, choć oddawna zapomnianych bóstw klasycznych zastąpiło mi drogę. Widzę jego uśmiech spokojny, głębokie spojrzenie, czuję oddech... Lecz gdy wyciągam ręce, widziadło rozwiewa się...
O, nielitościwe bóstwo!


∗                ∗

Nieustanna pogoń za rzeczą nieujętą nuży mnie niekiedy straszliwie. Łatwo o rozpacz tam, gdzie wszystkie myśli i uczucia zlały się w nić jedną, którą los bez miłosierdzia wytęża!
Pewnego dnia byłem na pogrzebie młodzieńca. Matka jego szła za trumną, zanosząc się od płaczu; nawet obcy mieli łzy w oczach...
Żal ten rozdrażnił mnie. Godziż się opłakiwać człowieka, dla którego obcemi stały się już trwogi niepokoju i udręczenia nadziei?...