Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

dali za nią, a chory na katar żołądka protektor Ludwika, poznawszy się z nią, począł jej mówić „ty“ i całować w głowę.
Odwiedzał ją dosyć często i rozmawiał niekiedy w następujący sposób:
— Proszę cię... Czy nie mogłabyś wystąpić na środek pokoju i ukłonić mi się tak, jak umiesz?
— Mogę się ukłonić nawet dwa razy, jeżeli to panu robi przyjemność.
I mówiąc to, kłaniała się z nieporównanym wdziękiem.
— Proszę cię... Czy ty wiesz, że jesteś ładna?...
— Panienki w moim wieku nie powinny o tem wiedzieć; tak przynajmniej mówi pani Skulska.
— Ty jednak wiesz?
— Wiem, ale staram się nie rozmawiać o tem.
Zbity z tropu oryginał robił się poważniejszym.
— Jakże tam idą nauki? — mówił, ziewając.
— Ludwiś pyta o to tylko moich nauczycieli.
— A cóż oni mówią?
— Oni mówią przy mnie: „Tak sobie!“ — ale panu możeby powiedzieli inaczej.
Z ojcem swym Zosia nie spotykała się dotychczas. Na kawalerów nadskakujących jej patrzyła ze zdziwieniem.
Jeden z nich, korzystając pewnego razu z nieobecności pani Skulskiej (w której domu mieszkała), zapytał ją:
— Czy pani kocha kogo?
— Naturalnie.
— A czy wolno spytać... kogo też najlepiej?
— Bardzo trudna odpowiedź! — odparła Zosia.
Frant pochylił się na poręcz krzesła i patrząc na swoje świeże lapisowe rękawiczki, mówił:
— Radziłbym postarać się o przewodnika w sprawach podobnych.
— O takiego pana musi być chyba bardzo trudno! — odpowiedziała Zosia z minką budzącą otuchę.