Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdzież tam! — wykrzyknął elegant — ja pierwszy jestem gotów...
— Doprawdy?... Gotówby pan zostać moim przewodnikiem?...
— W sprawach, które pani sama uzna za najdrażliwsze i największego wymagające zaufania...
Zosia popatrzyła figlarnie, jak pensjonarka na swego pierwszego wielbiciela, a potem rzekła:
— Jeżeli tak, to racz mię pan oświecić... gdzie mogłabym dostać tak ładnych rękawiczek?...
Frant udał bardzo zadowolonego, ale odtąd już nie mówił z Zosią o miłości.
Ludwik odwiedzał ją codzień. Pewnego dnia, gdy grała przy nim na fortepianie, on, słuchając, zwiesił głowę na piersi i siedział tak, głęboko zadumany.
— Co teraz zagrać? — spytała.
Ludwik nie ruszył się.
Zosia pobiegła do niego, położyła mu rękę na ramieniu i zaglądając w oczy, szepnęła:
— Ludwisiu!... co tobie?
— Nic.
— Możeś ty chory?
— Nie.
— A może ty się o mnie troszczysz?
— O ciebie jestem spokojny — odparł, całując ją.
— Więc o cóż ci chodzi? Wszyscy cię przecież kochają i szanują, masz pieniądze, jesteś sławny...
— Moje dziecko! najwięcej powodów do smutku człowiek w sobie nosi.
— W sobie?... Przecież i ja mam siebie, a jednak jestem szczęśliwa. Jeżeli człowiek może robić to, co chce, nie jest biedny, ludzie mu dobrze życzą, więc czegóż ma się martwić?
— Wielu rzeczy nie rozumiesz, moja mała siostruniu!...
— Ja już nie jestem mała, ja wszystko rozumiem!... Po-