złożono? — odpowiedział Ludwik, patrząc na nią z tragi-komicznym wyrzutem.
— Między przedmiotami, składanemi u nóg naszych, trafić się może i taki, który podnieść warto...
— Dla położenia go na stoliczku, jak cacko?
— A może też i dla zrobienia z nim tego, co się robi z małym, pięknym bukiecikiem — odparła dama.
— Tak — rzekł Lachowicz — kilka dni trzyma się go w salonie, a potem wyrzuca za okno...
— Gdybym się nie obawiała pana zepsuć, powiedziałabym... że jesteś pan... niedomyślny!
Z temi słowy wstała i odeszła.
Lachowicz zlekka wzruszył ramionami.
Towarzystwo stopniowo ożywiało się. Kilku muzyków zasiadało pokolei do fortepianu, zaznajamiając obecnych z własnemi kompozycjami, które, aczkolwiek oddawna pleśniały na wydawniczych półkach, niemniej jednak stanowiły nowość dla zebranych.
Artyści deklamowali, a poeci upewniali znajomych, że tylko na najusilniejsze prośby mogliby coś „swojego“ wypowiedzieć, ponieważ mają chrypkę. Że jednak do najusilniejszych próśb nikt nie okazywał ochoty, paru zatem wieszczów ograniczyło się na mruczeniu pod nosem własnych ustępów, które, ich zdaniem, stanowiły chlubę literatury.
Około jedynastej weszło kilka nowych osób, między któremi Lachowicz z wielkiem wzruszeniem poznał panią Leontynę i jej męża.
— Czy i dziś spotka mnie jakie nieszczęście? — pomyślał, patrząc na piękną damę, ustrojoną w koronki, jedwabie i brylanty.
Nastąpiła ceremonja powitań i rekomendacyj, w czasie której gospodyni domu rzekła do Lachowicza:
— Przedstawię pana pani Leontynie. Bardzo przyjemna osoba!
Strona:PL Bolesław Prus - Szkice i obrazki 04.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.