czości objawiła w humorze, często ironicznym, ale najczęściej pełnym łagodnego, choć nieraz smutnego, uśmiechu i wielkiej, iście filozoficznej pobłażliwości.
Gorący, a jednocześnie rozumny, bez źdźbła szowinizmu, patrjotyzm był w wielkiej duszy Prusa w tak cudownej zgodzie z humanitaryzmem, z miłością człowieka bez względu na jego narodowość, ród, stan, zajęcie, jak u żadnego ze współczesnych pisarzy. Naprawdę, że do słów Mickiewicza:
...ta miłość moja na świecie,
Ta miłość nie na jednym spoczęła człowieku...
Nie na jednej rodzinie, nie na jednym wieku,
Ja kocham — cały naród, —
mógłby Prus, gdyby nie był tak cichy i skromny, jakim był, śmiało dodać: „...i wszystkich ludzi“. Tak.
A cóż było tą cudowną siłą w jego duszy, która te wszystkie różnorodne pierwiastki łączyła w harmonję? Czy tylko głowa myśląca, czy tylko umysł filozoficzny? Ależ cudu tego nawet najpotężniejsza myśl, nawet genjusz myśli nie zdołałby dokonać bez pomocy tego genjuszu, który on w jednej ze swych powieści nazwał „genjuszem uczucia“. Ale bo też, może sam o tem nie wiedząc, on sam był tym genjuszem — genjuszem polskiego serca.
A kochało to serce nietylko wykołysane przez się ideały: miłość ideałów, to znaczy nierzeczywistości, to miłość bardzo łatwa. Lecz to serce ukochało i rzeczywistość: ukochało ludzi takich, jakimi oni są naprawdę, grzesznych, ułomnych i — nieszczęśliwych; ukochało nietylko ludzi dorosłych i starych, ale także maleństwa i... duże, obałamucone Dzieci; ukochało ojczyznę, nietylko przeszłą, opromienioną aureolą potęgi i chwały, i nietylko przyszłą, wyśnioną przez poetów, ale także ojczyznę, na którą patrzał, ojczyznę rozbitą, słabą, biedną, pełną win i grzechów politycznych, społecznych i „domowych“.