LAMENTACYJ CZWORO.
Poeta mniema, że dolegliwa starość nie przeszkadza rymów składać, choćby na żałosną nutę, — dodaje sobie otuchy i ładuje instrument.
Choć ku schyłkowi idzie moje lato,
I dusza w ciągłem utęsknieniu żywie,
Nie mamże zadąć, bodajby płaczliwie,
W kobzę pękatą?...
Każdy coś śpiewa i z czemsić się zwierza,
Pisze, i czyta, i gada coś innym...
Za cóżbym ja zaś nie miał zmaczać pierza
W inkauście płynnym?
Przetoż o bliźni! choć marny i chudy
Wieszcz ze mnie, jednak (jako innych wiele),
Przed oblicznością waszą stanę śmiele
Z mojemi dudy!...
Boleje poeta nad długością dni swoich i nad zepsuciem ogólnem, a osobliwie nad herbowną bracią, która w moc żydowską wpadła.
Tylu przede mną wiek do trumny złożył:
Zdrowych, i pięknych, i silnych, i możnych;
A ja ubogi, chory, pocom dożył
Czasów tak zdrożnych?
Zmarniały grunta, klimat się popsował,
Kredytu nie masz, grosza wszystkim braknie,
I ten co niegdy zamłodu balował,
Dziś chleba łaknie!...
............
............