pewne praktyki czarnoksięskie odprawował, mówiąc: „Niewiele to kosztuje, a nuż się przyda?!“
Cześć dla zasad honoru do bałwochwalstwa posuwał. Pod koniec życia zawsze woził ze sobą parę pistoletów w szkatule, frak w zawiniątku i świadków w bryczce, głośno mawiając: człowiek, ceniący swój honor nigdy bez tych rzeczy ruszać się nie powinien, albowiem niewiadomo co i kiedy spotkać go może.
Mimo to krwiożerczym nie był i gdy go raz spoliczkowano na jarmarku, rzekł: „Warjat mnie uderzył, mamże go więc ścigać! Gdyby był przy zdrowych zmysłach, nie targnąłby się na mnie, wiedząc, kto jestem i jakie mam o honorze pojęcie.“
Pochowawszy żonę swą, niewiastę wielkich cnót i świątobliwości, dobra swoje do dyspozycji T. K. Z. oddał i z nieodstępnymi świadkami jako też i pistoletami od domu do domu jeździł, pilnie zważając, czy ktoś z gospodarzy honorowi jego podczas odwiedzin tych nie uchybił.
Wkońcu do Warszawy zjechał i tu ze szczupłej pensyjki, którą mu W. T. D. udzielało, przy życiu się utrzymywał. Gdy umarł, ciało jego znaleziono w kałuży nad Wisłą, albowiem: „człowiek z mułu ziemi powstał, mułem jest i po śmierci w muł się przewraca.“
Strona:PL Bolesław Prus - To i owo.djvu/062
Ta strona została uwierzytelniona.