Odtąd jesteście ze sobą tak, jak bat z biczyskiem. Ty bywasz u niego, on u ciebie... aż do ukończenia szkół.
W ciągu tych lat kilku blady kochał wiersze i uczył się ich napamięć, lubił literaturę i historją i uczył się ich napamięć, znosił łacinę i geografją i uczył się ich napamięć, nienawidził matematyki i nauk przyrodzonych i znowu uczył się ich napamięć.
Po ukończeniu szkół, on wyjechał w świat, a ty opłakałeś go, już sądząc, że umarł. Pewnego dnia jednak czytasz w „Tygodniku Ilustrowanym“ co następuje:
„Panu X. X. wiersze p. n. „Do trumny,“ „Łabędzi śpiew zdruzgotanego serca,“ „Do...“ i t. d., nie kwalifikują się do druku.“
Odtąd odpowiedzi podobnych znajdujesz coraz więcej, aż wreszcie, po upływie kilku lat czytasz jakiś sonet przez X. X. w jednem z pism ilustrowanych. Stopniowo wierszy takich pojawia się coraz więcej; — po kilku miesiącach twój dawny przyjaciel zostaje pochwalony przez któryś z „Kurjerów“ i zbesztany przez którąś z „Gazet.“ Recenzje pojawiają się coraz częściej, aż wreszcie... blady puszcza jakąś wierszową ramotę, na zasadzie której jedna połowa prasy warszawskiej ogłasza go za genjusza, druga za idjotę.
Po pierwszej ramocie wychodzi kilka innych, obejmujących sonety, ody, tragedje i t. d. Twój przyjaciel na głębokiej prowincji robi furorę, w Warszawie tworzy nową szkołę poezji, a wreszcie... umiera.
„Tygodnik“ i „Kłosy“ umieszczają jego wizerunek, wydawcy procesują się o jego dzieła, a cała prasa pisze nekrologi, zaczynające się od słów: „W dniu tym a tym, jeden z największych poetów przeszedł do nieśmiertelności....“
Strona:PL Bolesław Prus - To i owo.djvu/074
Ta strona została uwierzytelniona.