ale pono tu je pon z Warsiawy... to mozeby mi co z łaski swoi porodził!...
OJCIEC (do Gościa). Otóż właśnie!... Może szanowny pan zechcesz wyegzaminować tego biedaka. Już od pół roku choruje.
GOŚĆ. Cóż ci to, mój przyjacielu?
PAROBEK. A jakości nie domogom!...
GOŚĆ. Aha!... to potrzeba do doktora.
MATKA (do Ojca). A widzisz?... czy nie mówiłam!
OJCIEC. Któżby się spodziewał!... No, ale widzisz, moja duszko, bez porady nie można było decydować się na krok tak ważny!... (do Gościa). Szanowny panie!... czy nie mógłbym zasięgnąć jego światłej opinji, co do zdrowia mojej klaczy arabskiej... Biedactwo... zakulała mi... Ot tutaj stoi pod oknem, może pan raczysz na nią spojrzeć!
GOŚĆ. Owszem... owszem... ale...
OJCIEC (do furmana), Hej!.. przeprowadźno ją parę razy!... Oto uważa pan mój, utyka na przednią nogę... nie wiem, na honor, co począć!
GOŚĆ. Aaa... to trzeba do konowała!
DZIADEK. Ehem!... a nie mówiłem, hę!
MATKA. Ach, moi panowie, radzicie się o konie i parobków, a zapominacie o dzieciach. Możeby pan nam był łaskaw udzielić swej opinji... co my mamy robić z naszymi synkami?...
OJCIEC. Trzech, panie dobrodzieju!... jak ulał!... Aż nam głowa puchnie!
GOŚĆ. A to trzeba do klas!
OJCIEC (otwierając drzwi). Hej!... chłopcy!... (dzieci wbiegają). Oto pan... literat z Warszawy, radzi, aby was do szkół odwieźć... Pojedziecie ze mną za dwa tygodnie do Lublina!
MATKA. Ja to już dawno mówiłam!
GOŚĆ. Chciałem tu oddać państwu jeden list...
Strona:PL Bolesław Prus - To i owo.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.