na ludzi i wypadki, szanuj zdrowie i t. d.“ Oto są rady zbawienne, które jednem uchem przyjmujecie, drugiem wypuszczacie; a przecież na tych drobiazgach opiera się spokój i szczęście człowieka, jak ci tego następująca historja dowiedzie.
Krewny nasz, Franciszek, jeszcze w uniwersytecie będąc, z niedbalstwa i nieuwagi słynął. Jeżeli pożyczał od kogo pieniędzy (a trafiało mu się to bardzo często), naznaczał termin zwrotu prawie co do godziny i minuty, lecz nie pomyślał, skąd weźmie funduszów w dniu owym. Jeżeli wybierał się do kogoś z odwiedzinami, zawiadamiał o nich na kilka tygodni przedtem, lecz często obiecywał być w jednym czasie u osób w różnych punktach mieszkających, a najczęściej do żadnej nie poszedł. Miał wielu znajomych, o których nazwisku ani położeniu towarzyskiem nie wiedział, a trafiało się również, że swoich kolegów i krewnych, a nawet rodzonej matki na ulicy nie poznawał. Słowem, był roztargniony jak niewielu.
Kto chodził w jego koszulach, czyjemi chustkami on sam nos ucierał, o tem ani jemu, ani nikomu wiadomo nie było. Cóż dopiero mówić o jego zniszczonym i poplamionym surducie, poczochranej głowie, niesymetrycznych butach i spodniach, które ząb czasu dezelował we wszystkich kierunkach!
To też sarkał ciągle biedak na świat i złe losy, czemu się nie dziwię, ponieważ z powodu niedbalstwa i nieznajomości stosunków ludzkich, nieustannie doznawał zawodów, a z drugiej strony nie badając życia, nie umiał wykryć prawdziwej przyczyny złego.
Raz np. nastręczono mu dobrą korepetycją w pewnym bardzo dystyngowanym domu. Skakał Franuś z radości, bo był goły jak węgorz, — skakali przyjaciele i powinowaci, bo był im winien kupę grosza. Trzy dni trwało wesele, rosły projekta, rozchodziły się pieniądze na rachunek przyszłych zbiorów, — czwartego dnia złożył Franuś owym państwu
Strona:PL Bolesław Prus - To i owo.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.