prowadził do drzwi Franusia, który wielką swoją finansową klęskę przypisał zawziętości losu, zamiast obwiniać o nią lichą garderobę, paskudny ukłon i całe swoje ordynaryjne obejście się z ludźmi.
Tak regulował swoje interesa ten fenomenalny, a skądinąd poczciwy i pracowity chłopiec i było mu źle przez cały ciąg uniwersyteckich studjów. Lecz, że wszystko mija na tym świecie, skończyły się więc i jego nauki, a z niemi razem i życie knajpiarskie; wkrótce też dostał nasz kuzyn posadę nauczyciela przy gimnazjum w X., dokąd niebawem wyjechał i skąd ani jednego listu już do mnie nie napisał.
Upłynęło lat sześć.
W owej epoce spadł mi na kark proces familijny, mający się rozegrać w trybunale miasta X. Niewiele tedy zwłócząc, zebrałem trochę grosza i jechałem na sądy, pomny, że nierychło do dom powrócę. W drodze myślałem o tym i owym, a między innymi i o Franciszku, który jako miejscowy, według mego zdania, wielce mógłby mi ułatwić popychanie sprawy. Projekt ten klinem utkwił mi w głowie, zaledwiem więc przybył do hotelu w X. i trochę się ogarnął, wnet wyszedłem na miasto zachwycić języka o naszym krewniaku.
Traf zdarzył, że zdybaliśmy się w cukierni.
„Jak się masz“ — „jak się masz“ — „co robisz?“ — „co robisz?“ — daliśmy sobie trochę buzi, wypili i przegryźli niemało cukierniczego paskudztwa, pogadali o znajomych, westchnęli za nieboszczyków i uradzili na końcu, abym ja u Franciszka zamieszkał. Słowo się rzekło; nie tracąc zatem czasu, wpadliśmy do hotelu, łachy pod pachy i marsz do kwatery.
Tylkom wszedł, złapałem się za łeb: „O Chryste, ratuj grzesznika! — jęknąłem w duszy. — Czyste zburzenie Jerozolimy.“
Było cztery pokoje, dwa zamieszkałe, dwa puściuteńkie, aż cię strach zbierał, człowieku, kiedyś do nich wszedł. Po-
Strona:PL Bolesław Prus - To i owo.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.